Znalazłem gdzieś taki sympatyczny, przedwojenny wierszyk opisujący wycieczkę tramwajem na Wilczak.
Pragnę przejażdżki szalonej użyć,
pohulać po mieście tramwajem,
ciągłe chodzenie zaczyna nużyć
i wrażeń za mało już daje.
Podparłszy słupek (Wilczak) przystanku,
na Teatralnym placu pustyni,
czekam na tramwaj w chłodzie poranku,
a hymn jesieni szepcą usta.
Gdzieś w perspektywie jezdni szerokiej,
gdzie złudnie domy zda się schodzą,
ruchome kształty dojrzało oko -
co wkrótce się w tramwaj przerodzą.
Może niedługo, za kilka minut,
z hukiem, dzwonieniem, stękaniem,
stare, wytarte kołami szyny,
zakończą cierpliwe czekanie.
O! wpadł zdobywca miejskich przestrzeni
pudełko od cygar z wyglądu:
trochę żelaza, drzewa, oszklenie,
na dachu ssie dyszel drut prądu.
W siadam do wnętrza, by śmiało ruszyć
z rozpędem współczesnej techniki.
Mkniemy... Zniknął teatr, sklepy i składy...
obrazy giną, szybkość je kruszy, -
lecz... przeglądnąłem wystaw cenniki,
dostrzegłem, jakie Pod Lwem dziś obiady.
Z płachty gazety, kto umarł - czytam,
Kto szuka męża, wiem z ogłoszenia,
pędzimy dalej niczem opętani.
Nagle zgrzyt hamulców, co to - pytam -
to przystanek, sekunda wytchnienia,
ktoś skończył podróż, dotarł do swych granic.
Znów nabieramy siły rozpędu.
Wóz jęczy, iskier wyrzuca snopy.
Budka, tapety, krawaty, kasyno...
Przystanek, to most i napis: "Krokiem"
z powagą tylko przejść wolno tędy.
Więc tramwaj zmienił koła na stopy,
klapnął po deskach, wiszących nad siną
Brdą, toczącą hen nurty głębokie.
Ląd i most drugi, nad brzegiem tartak,
przystań - parowców, berlinek cmentarz.
Między domami a starym kanałem
przestronna droga, zawsze otwarta.
Szyny zniknęły, ulica je skręca-
zwalniamy i znów wyścigowym cwałem.
Fabryczka maszyn, willa w ogrodzie,
z poza drzew czerwień cegły przebłyska,
wystrzela w niebo mur bożego domu,
górując ponad dachów powodzią
wieżą, co sięga chmur kotliska
i podziw wzbudza pięknem i ogromem.
wóz przeskoczywszy okolskie szyny,
musnął "Patzera", pałac szkolny
i śpiesząc mocą starej maszyny
pognał w Nakielską truchtem wolnym.
Cel już jest bliski wielkiej wycieczki:
domki, ogrody, kwiaty, łąka,
pierwiastki lasu, rowy, dołeczki
i strumyk, co w trawie się błąka.
Za szybą miga, jak bajka w kinie
(niby to znane a nieznane)
film resztek miasta i raptem ginie
za wiaduktem wśród wsi rozsianych.
Wagon z pełni wściekłego rozbiegu,
przeszedł w stępa podskoki drżące,
stanął... Wysiadłem na leśnym brzegu,
skąpany w promieniach słońca.
Nim tramwaj w podróż ruszy powrotną
ciało skorzysta z chwilowej przerwy,
potem po wtórną szybkość zawrotną
sięgną łaknące wzruszeń nerwy.