Chodnik a nowoczesność. Wilcze doły
Chodnik służy nie tylko do przemieszczania się po nim z punktu A do punktu B. Ulica w mieście czy droga przez wieś odgrywa również olbrzymią rolę w życiu lokalnej społeczności jako miejsce spacerów, spotkań, handlu, zdobywania i przekazywania informacji, obserwacji innych. Kontakty takie mają olbrzymi udział w tym, że ze zbioru jednostek społeczność zmienia się w prawdziwą wspólnotę.
Aby dobrze wypełniać to zadanie, chodnik musi być równy i możliwie szeroki. Równy, bo jeśli nawierzchnia jest krzywa lub dziurawa, chodzi się po nim źle, a wtedy piesi przemykają po nim szybko. Nikt też nie będzie przystawać na pogawędkę na chodniku wąskim, a na dodatek - jak to zwykle u nas - zastawionym przez auta, źle ustawione kosze na śmieci czy chodnikowe reklamy.
W początkach III Rzeczypospolitej niechęć do Polski Ludowej była tak wielka, że zamiast budować chodniki z płyt dobrej jakości, zaczęto je układać z betonowej kostki.
Nie stała za tym racjonalna kalkulacja, ale tylko i wyłącznie moda. Moda głupia i szkodliwa, bo kostka - zwłaszcza fazowana - najzwyczajniej w świecie nie nadaje się na chodnik.
W Europie Zachodniej używano jej prawie wyłącznie do wykładania terenów fabrycznych, miejsc parkingowych, podjazdów przed domami jednorodzinnymi, alejek w prywatnych ogródkach. Ten niebagatelny szczegół umknął jednak polskim samorządowcom, drogowcom, konserwatorom zabytków, a także milionom użytkowników chodników, którzy szybko dali sobie wmówić, że chodnik z kostki to zachodni standard.
Jak Polska długa i szeroka, na chodnikach i placach odbywają się istne orgie kwadracików i kółeczek, wachlarzy i pawich ogonów, pasów, zakrętasów i zygzaczków.
Najżałośniejsze jest to, że ta estetyka ma bardzo swojski, prowincjonalny charakter, rodem z makatki nad kuchennym stołem. Haftowanie kosteczką wymyślnych wzorków, upychanie obok siebie bruków w przeróżnych kolorach, obowiązkowe obramowywanie płyt chodnikowych szlaczkami z porowatych kamyczków to przejaw małomiasteczkowego gustu pierwszego popeerelowskiego pokolenia rządzącej Polską klasy średniej. Ponieważ jego przedstawiciele nigdy nie poznali dogłębnie Zachodu i nie przemyśleli jego istoty, swoje mylne wyobrażenie o nim biorą za obowiązkowy punkt odniesienia. W gastronomii zaowocowało to kotletem przybranym brzoskwinią z puszki i bitą śmietaną w sprayu, w architekturze - naśladującym szlachecki dworek pokracznym domkiem ze spadzistymi daszkami, balustradkami, balkonikami i obowiązkowym ganeczkiem na białych kolumnach.
Jedno jest pewne: nie da się zbudować harmonijnego miasta bez uważnego zadbania o podstawowe detale, takie jak wygodny chodnik. Ze źle wykonanych części nigdy nie powstanie piękna i dobrze działająca całość. Na razie jej stworzenie zdecydowanie przerasta nasze możliwości.
całość:
http://wyborcza.pl/magazyn/1,147544,185 ... -doly.html